• Parę słów wstępu

Alpy
 • Dojazd i uwagi
 • Chamonix i okolice

Verdon
 • Kanion i atrakcje

Morze Śródziemne
 • Kempingi

Pireneje
 • Andora
 • Gavarnie
 • Lourdes

 • Parę uwag praktycznych

 • Galeria


• Księga Gości i komentarze
• Strona Główna

(c) xaltuton 2010
ALPY

Dojazd i poruszanie się po kraju



      Dojazd z Polski do Chamonix to spory kawałek drogi, a im dalej mieszkacie na północny wschód, tym gorzej. Dość powiedzieć, że do przejechania z Białegostoku jest około 2 tys. km. Nasz transport to jak zwykle samochód, wyjazd ustalamy na piątek wieczorem, jak już wszyscy powrócą z pracy. Plan zakłada całonocną jazdę po Polsce aż do granicy z Niemcami (to ponad 700 km. do Zgorzelca), prawie całodniową jazdę niemieckimi autostradami (ponad 800 km.) i nocleg już we Francji niedaleko granicy. Następnego dnia przejazd "skrótem" przez Szwajcarię , ponowny wjazd na teren francuskiej republiki i dotarcie prosto do celu. Przewidywane zmęczenie spore (w sumie prawie 1700 km. do przejechania w pierwszym etapie podróży), więc nocleg planujemy w Saint-Louis w Formule1. Jest to sieć tanich hoteli na zachodzie Europy, gdzie możemy się przespać w cenie 30 euro za pokój dwu i trzyosobowy. To tanio jak na Francję. W zamian z w/w kwotę dostajemy schludny pokój z telewizorem (kanały tylko francuskie) i umywalką. Toalety i prysznice są wspólne, ale kto by szukał luksusów, kiedy człowiek pada ze zmęczenia. Dla bardziej wybrednych mogę polecić jednak sieć hoteli Etap - już z łazienkami w pokojach i cenami około 10 euro większymi. Tutaj pewne drobne, aczkolwiek myślę istotne uwagi. Hotele Formule1 leżące gdzieś w miejscach mniej atrakcyjnych powinny mieć wolne miejsca i możemy znaleźć wolne pokoje bez wcześniejszej rezerwacji, ale już te leżące w miejscach bardziej znanych, mogą wymagać rezerwacji przez internet. Plusem takiej rezerwacji jest też nieco mniejsza cena... Kolejna uwaga to parkingi. W hotelach leżących w tych nieturystycznych miejscach, są darmowe pod hotelem, ale już na Lazurowym Wybrzeżu czy np. w Paryżu mogą być płatne (i to wcale nie mało jak na polską kieszeń), wiec radzę zwrócić na to uwagę.


Jezioro Genewskie. Szwajcaria.

      Od rana króluje na niebie piękne słońce, więc z pobudką nie ma problemu. Śniadanie we własnym zakresie (w hotelu można je też wykupić za 4 euro tzw. szwedzki stół - typowo francuskie - dżemy, płatki itp., o mięsie można pomarzyć) i dalej w drogę. Ponieważ zostało około 300 km. do Chamonix, więc zakładam, że tuż po południu będziemy na miejscu. Nic bardziej mylnego. Dlaczego? Otóż wszystko zależy od tego, czy zamierzacie się poruszać po francuskich autostradach czy nie. Cały problem polega na tym, że w kraju tym nie ma winiet i za każdy odcinek trzeba płacić osobno na bramkach. Ponieważ zarządców autostrad we Francji jest dość sporo, to i ceny są zróżnicowane. Dość powiedzieć, że za przejazd z północy na południe Francji możemy stać się chudsi o grubo ponad 100 euro... bywają odcinki autostrad, za które zapłacimy parę euro, ale też i takie, za które staniemy się biedniejsi o 30 i więcej... My, ponieważ zamierzaliśmy sporo jeździć po Francji, od razu odrzuciliśmy trasy, za które trzeba płacić, zostawały nam więc drogi przez okoliczne miasteczka i wioski. Dzięki temu - w teorii - powinniśmy zobaczyć więcej lokalnej Francji, spodziewamy się też dróg w o wiele lepszym stanie niż polskie, a więc i względnie szybkiego tempa jazdy. Niestety.


Jezioro Genewskie. Szwajcaria.

O ile drogi faktycznie są niezłe i próżno wypatrywać dziur w nawierzchni (są pewne wyjątki), o tyle prędkość przejazdu jest zdecydowanie poniżej oczekiwań. Od razu powiem, że decydując się zrezygnować z płatnych autostrad, skazujemy się na przejazd przez francuskie miejscowości wolniej niż przez polskie. Spowodowane to jest niezliczoną ilością rond po drodze, Francuzi je wręcz kochają i bywa, że na odcinku 10 km. będziemy mieli kilkanaście rond - bardzo często w polu, nie tylko w miejscowościach. Rondo, rondo, a po chwili znowu rondo, nierzadko oddalone od siebie o kilkaset metrów. To niesamowicie spowalnia jazdę. Do tego wolno jeżdżący kierowcy zwalniający na trasie do 60 km/h przed każdym zakrętem powodują, że te pozostałe 300 kilometrów przejeżdżamy w 7 godzin. Oczywiście często się zatrzymując (wiadomo, na początku wszystko wydaje się ciekawe w nowym kraju), ale wolne przemieszczanie będzie nam w sumie towarzyszyć aż do powrotu. I tutaj kolejna uwaga - jeśli zdecydujecie się na jazdę po Francji z pominięciem autostrad, nawigacja GPS będzie bardzo, ale to bardzo pomocna. Po pierwsze do omijania płatnych dróg (znaki drogowe będą Was uparcie pchały na autostrady), po drugie lokalne znaki drogowe wcale nie informują o kierunku jazdy do miast oddalonych o kilkaset, a często nawet do tych położonych kilkadziesiąt kilometrów obok. W praktyce zjazd z rond wg znaków ustawionych tylko na najbliższe miejscowości będzie oznaczał praktycznie ciągłe śledzenie trasy przejazdu przez dziesiątki wiosek w kraju i wybieranie właściwego kierunku. Przy pomocy mapy papierowej będzie to bardzo męczące i niewygodne. GPS bardzo ułatwia zadanie, dodatkowo potrafi wykorzystać bezpłatne odcinki autostrad pomiędzy bramkami, co przy pomocy mapy zwykłej raczej nie będzie możliwe. Myśmy używali oprogramowania iGO. O ile w starszej wersji nawigacja sprawowała się wyśmienicie w Norwegii, o tyle w najnowszej - zdecydowanie miała spore błędy. Najpoważniejszym jej mankamentem było podawanie błędnych numerów zjazdów z rond - np. GPS kazał zjechać 3 zjazdem z ronda, a w praktyce był to 2 zjazd. Całe szczęście, że chociaż na mapie było to prawidłowo wyświetlane, a błędne informacje podawał tylko głos - wystarczyło więc tylko spojrzeć na ekran, żeby wiedzieć, czy usłyszana informacja tym razem jest z błędem czy nie. Pomimo jednak tak dużej wady, iGO doprowadzało nas zawsze tam, gdzie chcieliśmy, również pod konkretne adresy w miejscowościach, w których szukaliśmy Formule1 czy też LPG do samochodu.

Południe Francji. Widok z trasy do kanionu Verdon.

      Po drodze wkraczamy na terytorium Szwajcarii - dzieje się to w Bazylei, dość nagle w centrum miasta - po prostu jak z pod ziemi na jednej z ulic wyrastają szlabany. Szybki rzut oka celnika na nasze rejestracje i ręką pokazują nam, gdzie mamy zjechać. Następuje dokładne sprawdzanie dokumentów, prośba o otworzenie bagażnika, nawet próba wymacania ręką, co w nim wieziemy. W pewnym momencie mój poziom irytacji osiąga poziom, w którym mam ochotę coś uszczypliwego celniczce powiedzieć, ale na szczęście pozwalają nam jechać dalej. Więc ochoczo ruszamy - poprzez malownicze szwajcarskie miasteczka i wioski (oczywiście również z pokaźną ilością rond), przez liczne doliny i serpentyny dróg do nich prowadzących, nad samym jeziorem Genewskim, aby w końcu późnym popołudniem zawitać w Chamonix. Warto tu podkreślić, że ciężko jest po drodze znaleźć stację z LPG, ta jedna, którą znaleźliśmy mieściła się przy drodze N205 w kierunku na Les Houches.

Hiszpania.

      Skoro mowa o zasadach poruszania się po kraju. Jak już wspomniałem mieliśmy kilka przygód, które mogły zakończyć wyjazd jeszcze zanim dobrze się zaczął... Związane one były oczywiście z szeroko pojętymi kwestiami drogowymi. Po pierwsze, Francuzi nie jeżdżący po autostradach nie uznają wyprzedzania. Jeśli myka się jeden samochód po drugim, czyli stosuje standardową, polską procedurę na drogach nieautostradowych, trzeba liczyć się z zatrzymaniem przez żandarmerię pod pretekstem "spowolnienia ruchu z naprzeciwka", nawet jeśli z naprzeciwka nikt nie jedzie :-) Do tej pory nie wiemy czy przed mandatem uratowało nas porozumiewanie się w języku tubylczym, czy przekazanie informacji o trasie podróży (wszak zmierzaliśmy aż w Pireneje), czy też informacja o kraju pochodzenia (niekiedy Polska traktowana jest przez Francuzów jako "dziki kraj" bez pomarańczy i z Lechem Wałęsą na czele Solidarności). Po drugie, nawet jak nie zatrzyma Was żandarmeria, to Francuzi czasami wpadają w panikę i jak zobaczą na swym pasie inne auto, nawet daleko, daleko przed sobą - trąbią, migają światłami, a w najbardziej makabrycznych przypadkach hamują z piskiem i unoszącym się kurzem na poboczu klnąc zapewne nieziemsko. Trzeba więc uważać bo wiadomo, że wariatów na drodze nie brakuje... To co zmieniło zaś moje postrzeganie żandarmerii, zakorzenione przez filmy z Louis de Funès'em, to spotkanie z funkcjonariuszem w okolicy Verdon, które mogło zakończyć się mandatem na 200 euro od osoby za..... niezapięte pasy bezpieczeństwa. Nawet jeśli widzą, że zatrzymujesz się co chwilę na odpoczynek czy fotkę, zatrzymają Cię jeśli pasy masz niezapięte. Tu nie ma żartów... Nie sądzę, że uwierzył w głupie tłumaczenia o upale, niespotykanym w Polsce, z powodu którego lepimy się do pasów bezpieczeństwa :-) Potraktował nas raczej ulgowo i pouczył... na szczęście.


Wiadukt Millau - największa tego typu konstrukcja w Europie.


Wróć Dalej