|
MARSA ALAM Pierwsze wrażenia Bliżej nieokreślona dzielnica Kairu. Przeglądając katalogi biur podróży z propozycjami na Royal Braykę, Itaka okazała się mieć najtańszą ofertę, więc przynajmniej w tym temacie nie było żadnych dylematów. Trochę martwił wylot o 22, ale jeśli o to chodzi, nie mieliśmy wyboru. Na dwa dni przed dostaliśmy telefon z centrali, że nasz lot będzie przyśpieszony o 2 godziny. To była bardzo dobra wiadomość. No i tak też się stało - wystartowaliśmy z Okęcia Boeingiem 737-800 tuż przed ósmą wieczorem, na pokładzie zawitał prawie komplet pasażerów, wolnych zostało tylko kilkanaście miejsc. Lot nocą nie wniósł nic ciekawego do podróży, dopiero roziskrzony pod samolotem 25 milionowy Kair wyrwał część ludzi ze snu. Jeszcze niecała godzina lotu (w sumie trochę ponad cztery) i lądujemy w Marsa Alam. Temperatura w nocy powyżej 30 stopni daje przedsmak tego, co będzie w dzień... :-) Lotnisko jest bardzo małe, sala przylotów w ogóle sprawia wrażenie dworca autobusowego w Wygwizdowie Leśnym. Okienko po wizę (15$) otwarte jedno, więc kolejka robi się nieprzyzwoicie długa. W końcu jednak wszystkie formalności udaje się załatwić, odbieramy niezagubione bagaże, spotykamy rezydenta Itaki, który kieruje nas do właściwego autobusu i po chwili ruszamy do naszego hotelu... 40 minut jazdy przez pustynię wystarcza, żebyśmy w końcu zobaczyli na własne oczy nasz ciężko wybrany hotel... Wyjazd z hotelu. Recepcja hotelu może lekko rozczarowywać, zwłaszcza, jak się ją porówna do tej z Titanic Beach w Hurghadzie, ale przecież to tylko miejsce przejściowe... Już w drzwiach mój organizm sygnalizuje, że chyba coś się stało z klimatyzacją, bo zupełnie nie czuć efektów jej działania (być może była wyłączana tylko na noc, bo w dzień w recepcji było chłodniej). Wzorem z lotniska trzeba uzupełnić jakiś kwit... z wypełnionym ustawiamy się w kolejkę po kartę pokoju. Tu w pewnym momencie przemiły recepcjonista (świat byłby weselszy i piękniejszy, gdyby tylko tacy ludzie pracowali) na głos oznajmia, żebyśmy nie prosili o lepsze pokoje ani nie wkladali $ do paszportów, bo... wszyscy dostaną dobre pokoje :-) No zobaczymy... Miłym akcentem na powitanie jest otwarta specjalnie dla nas restauracja (normalnie czynna tylko do 22) - wybór jedzenia o tej porze co prawda bardzo skromny, ale dla tych co nie mogą zasnąć z pustym żołądkiem, może okazać się to bezcenne... Nad recepcją. Po szybkim posiłku i przyznaniu numeru pokoju czekamy, aż ktoś nas zaprowadzi i zawiezie nasz bagaż. Jak zwykle trwa to nieprzyzwoicie długo, a po pierwszej w nocy wydaje się dłużyć niemiłosiernie. W końcu się udaje - stajemy pod numerem 2263. Wchodzimy do pokoju, wszystko jest czyste, nowe, pokój przypomina układem ten z Titanica, to prawie jego kopia... Po lewej szafa w korytarzu, darmowy sejf, po prawej łazienka - duże lustro, suszarka do włosów, prysznic ze zdejmowaną rączką (co mnie najbardziej cieszy, nie podzielam rozwiązań z zamontowanym na stałe prysznicem). Dalej pokój - dwa osobno stojące łóżka (złączą je, jeśli poprosicie), na wprost dwa fotele, duża szafka z lustrem nad, telewizor LCD (TV polonia w kiepskiej jakości), mała lodówka, klimatyzacja w zabudowie. No i duży balkon - wychodzimy sprawdzić, czy rzeczywiście "wszyscy dostaną dobre pokoje" :-) Pokój 2263. Ponieważ wskazówki zegara dobijały się już do drugiej godziny, czas było oddać się zasłużonemu odpoczynkowi. Materace są co prawda dość twarde, ale śpi się na nich wygodnie :-) |
|