• Parę słów wstępu

Gran Canaria
 • Hotel
 • Wyspa
 • Nurkowanie

 • Przeprawa promowa

Teneryfa
 • Hotel
 • Wyspa
 • Nurkowanie

 • Parę uwag dodatkowych

 • Panoramy
 • Galeria z podwodnych Kanarów


• Księga Gości i komentarze
• Strona Główna

(c) xaltuton 2013

Gran Canaria

Wyspa




Na południe od Agaete. W oddali port, skąd odpływa prom.

      Aby poznać wyspę oraz uniezależnić się od lokalnego transportu oraz wycieczek organizowanych przez przewoźnika, jeszcze w Polsce zdecydowaliśmy się na wynajem samochódu. Po przeanalizowaniu cen oraz zasięgnięciu internetowej opinii zdecydowaliśmy się skorzystać z usług firmy Cicar. Duże znaczenie przy wyborze Cicara miało to, że była to jedyna wypożyczalnia, która miała swoją siedzibę także w porcie promowym - a nasz plan zakładał udanie się ostatniego dnia samochodem do portu, tam jego zdanie, przeprawienie się promem i po drugiej stronie, już w porcie na Teneryfie, ponowne wypożyczenie auta. Idealna oczywiście byłaby przeprawa z samochodem (różnica w cenie była niewielka), ale niestety Cicar nie umożliwiał zrobienia takiego numeru między wyspami... dobrze, że przynajmniej miał swoje siedziby w portach, a nie gdzieś daleko w mieście (na Gran Canarii od Cicara do promu jest ze 200 metrów, na Teneryfie podobnie).

Przydrożny kaktus.

Ceny w Cicarze może nie były najtańsze, jeśli się je porównywało z innymi, ale za to dostaliśmy małą zniżkę za kontynuację (w sumie 7 dni na GC i 8 na Teneryfie, ceny odpowiednio 120,53 euro i 137,74 euro). Dodatkowo ceny obejmowały pełne ubezpieczenie, co często nie jest ujęte u innych i przez to wydaje się taniej. Nie licząc pewnej dużej wpadki (zaraz o tym napiszę) można z szczerym sercem polecić Cicara. Jest to chyba jedna z największych (jak nie największa) wypożyczalni samochodów na Kanarach, co oczywiście ma swoje duże plusy. Rezerwacja dokonana przez internet nie wymagała żadnych przedpłat, samochód podstawiono nam po przyjeździe prosto do hotelu, a na Teneryfie auto zostawiliśmy na podziemnym parkingu hotelu, zaś kluczyki oddaliśmy do przekazania w recepcji. To wszystko odbyło się bez najmniejszych problemów. Auta były nowe, wysprzątane, z małymi przebiegami. Wszystko pięknie, gdzie więc tkwi wspomniania przed chwilą duża wpadka? No właśnie, nie wszystko złoto co się świeci...

Czasami skały miały ciekawe kolory...

      Otóż na GC do hotelu podstawiono nam samochód z połową baku paliwa. Po 2 dniach jazdy, kiedy zaświeciła się rezerwa, pojechaliśmy zatankować auto już wieczorem, bo rano byliśmy umówieni po drugiej stronie wyspy na nurkowanie i nie chcieliśmy tracić cennego czasu. Aż tu w pewnym momencie ze stacji wybiega obsługa i coś do nas krzyczy - okazuje się, że cała benzyna, którą tankujemy, płynie sobie strumykiem pod samochodem! Mamy jakiś problem, bo auta nie da się go zatankować, więc dzwonimy na numer, który dostaliśmy w wypożyczalni. No i tak dzwonimy sobie przez wiele, wiele godzin na różne numery, także te znalezione w internecie. Nie udaje nam się z nikim połączyć, bo późnym wieczorem po prostu nikt nie odbierał telefonów... a co by było gdyby zdarzył się jakiś poważniejszy wypadek? (jesteśmy wtedy zobligowani w umowie do jak najszybszego powiadomienia wypożyczalni).

Las Palmas.

Sytuacja jest nieciekawa, bo rano jesteśmy przecież umowieni... No nic, po 8 rano udaje nam się w końcu, przy pomocy naszej hotelowej recepcji, połączyć. Tłumaczymy problem, człowiek po drugiej stronie telefonu obiecuje w ciągu godziny podstawienie auta, jest więc jeszcze szansa żeby zdążyć na nurka... Naiwni. Mija godzina, godzina piętnaście, auta nie ma. Dzwonimy znowu - już ponoć jedzie. Po 2 godzinach wykonujemy trzeci telefon - auto będzie za 10 minut. 2h30min., a samochodu ni widu ni słychu. Uświadamiam sobie, że nurek już przepadł co wprowadza mnie na odpowiedni poziom irytacji. Dzwonię znowu. Nikt nie odbiera, jeszcze raz, i znowu nikt - od tej pory przestali od nas odbierać telefony! Moja irytacja rośnie. Nie dość, że tracimy dzień (zaraz będzie już południe), to jeszcze nas olewają i zwyczajnie okłamują.

Playa de las Canteras.


      Ponieważ zostało jeszcze w zbiorniku trochę benzyny, ustalamy gdzie mieści się najbliższa siedziba Cicaru (i tu wyszła właśnie zaleta popularności wypożyczalni) i postanawiamy sami złożyć wizytę bo to tylko parę kilometrów od hotelu. Biuro niestety okazuje się jak na złość zamknięte, mamy jednak trochę szczęścia, bo za parę minut ktoś się zjawia - widzę, że to ten sam człowiek, który nam przyprowadził auto do hotelu. Wyluzowany, uśmiechnięty, udający, że wszysztko ok, tak jakby nic się nie stało, co mi jeszcze bardziej podnosi ciśnienie. Wyrzucam mu co myślę o takim traktowanu klienta, rozumiem, że samochód może się zepsuć, ale nie toleruję kłamstw i zwodzenia. Nie macie samochodu na zamianę? Zdarza się, ale powiedzcie to, a nie robicie obiecanki cacanki - jesteśmy na wakacjach i nie stać nas na tracenie dnia na zabawę z wypożyczalnią.

Widok z jednego ze wzgórz na Cathedral de Santa Ana


      Moje mocno krytyczne uwagi musiały widocznie zadziałać i zrobić duże wrażenie (pod opalenizną na twarzy adwersarza dało się wyraźnie zauważyć czerwony kolor), bo po 15 minutach mamy podstawiony nowy samochód. Co więcej, w ramach przeprosin wpisują nam do karty, że dostajemy samochód z rezerwą, a w praktyce jest 3/4 zbiornika ropy (co nam starczyło prawie do konca podbytu na GC, Fiat Cubo okazał się w ogóle super wygodnym i fajnym samochodem, przy tym dość oszczędnym nawet przy mojej dynamicznej jeździe), darują nam też te wyjedżone pół zbiornika benzyny w zepsutym Oplu. Co więcej - pełen już pokory pracownik Cicaru oddaje nam też 10 euro, które sobie na stacji benzynowej wyciekło na ziemię... (jako dowód zdarzenia dostał rachunek ze stacji z adnotacją po hiszpańsku co się zdarzyło). Tak więc chociaż straciliśmy nurka i pół dnia, to zyskaliśmy sporo finansowo - nie wiem jednak, jakby się to wszystko potoczyło, gdybyśmy nie wzięli sprawy w swoje ręce i dalej biernie czekali w hotelu...

Centrum wyspy.

      Skoro już jesteśmy przy Cicarze, to jeszcze jedna kwestia - potrafią dostarczyć klientowi samochód z tak małą ilością paliwa na rezerwie, że ledwo starcza na dojechanie na tankowanie. Taką sytuację mieliśmy na Teneryfie, gdzie wtoczyliśmy się pod dystrybutor dosłownie na oparach. Nie rozumiem po co fundować turystom stres i ewentualne problemy. No cóż, jednak niezależnie od naszych przygód, trudno nie zarekomendować tej wypożyczalni.

      Jak przyjrzycie się mapie Gran Canarii to bez trudu zauważycie, że najbardziej górzysta jest część środkowa i tam też koncentrują się na wyspie najfajniejsze odcinki dróg oraz krajobrazy. Od razu też dodam, że te "pokręcone" na mapie drogi przemierza się wolno, na tyle wolno, że na południowym-wschodzie wyspy powstała autostrada (darmowa). Tutaj przykład. Na południowo-zachodniej części wyspy leży miejscowość Lomo Quiebre.

Roquo Nublo.

Powiedzmy, że chcemy dostać się z niej do Agaete, znajdującym się z kolei na północnym-zachodzie. Na mapie widzimy drogę zachodnim wybrzeżem - w linii prostej nie wydaje się to daleko. To prawda, tylko że... szybciej będzie pojechać autostradą i objechać 2/3 wyspy! I to dużo szybciej (wbrew temu, co sugeruje np. google map). Przejazd zachodnim wybrzeżem co prawda polecam bardzo mocno, zwłaszcza odcinek pomiędzy Agaete a La Aldea De San Nicolas (to jedne z lepszych widoków na wyspie [1], nie można tego nie zobaczyć), ale nie wtedy, kiedy się śpieszymy. Nam przejechanie go zabrało parę godzin! Droga się wspina na dość znaczne wysokości (nurkowie powinni to uwzględnić, my po prostu dzień wcześniej nie nurkowaliśmy, to samo dotyczy części centralnej wyspy, gdzie najwyższy szczyt wyspy, Pico de Las Nieves osiąga wysokość 1949 m.n.p.m., a drogę wyciągnięto aż na samą górę! Oczywiście zdobycie dachu Gran Canarii także bardzo polecam [2]).

Roquo Nublo.

Wschód i północ wyspy nie oferują tak spektakularnych widoków i są bardziej "płaskie", ale i tutaj warto zajechać np. do stolicy, czyli Las Palmas [3]. Nam co prawda nie starczyło już sił, ochoty i zwyczajnie czasu na spacery po jej centrum, ale za to pobyczyliśmy się chwilę na najdłuższej tam bodajże plaży wyspy (Playa de las Canteras) i pomimo braku tego dnia słońca, było bardzo ciepło i bez dreszczy można było się wykąpać. Przemieszczanie się po stolicy bez GPSu może być trudne, jest tu spory ruch a wiele uliczek jest jednokierunkowych, jak źle zjedziecie, trzeba będzie kombinować i trochę elektroniki się przyda.

W drodze na Tejedę.


      Las Palmas można obejrzeć też ze wzgórz (trzeba pojechać w kierunku półwyspu, chociaż też i w okolicy centrum miasta są miejsca, gdzie można wjechać nawet samochodem - niestety, ale trafiliśmy tam przypadkowo i nie jestem w stanie podać dokładnych wskazówek; pamiętam tylko, że zjeżdżało się bezpośrednio z obwodnicy biegnącej wzdłuż brzegu). Innymi fajnymi punktami widokowymi na stolicę (tylko już z dalszej odległości) będą te z dróg opadających z gór na wschodnie wybrzeże.


Wybrzeże zachodnie za Ageate.

      Jeśli będziecie na południu wyspy, na pewno warto wjechać na drogę GC-60 prowadzącą z San Fernando na wybrzeżu w kierunku centrum wyspy - znaki na Fatagę. Jadąc nią miniecie parę fajnych punktów widokowych (np. Degollada de las Yeguas), a i sama droga ma bardzo ciekawe odcinki. Można nią też dojechać do największych atrakcji wyspy - Roque Nublo i Tejedę, tutaj jednak warto zarezerwować sobie więcej czasu na pochodzenie po szlakach. W przypadku Roque Nublo [4], od parkingu jest tylko 1.1 km. marszu, szlak jest trywialnie łatwy i prosty, po drodze mamy fajne widoki, zaś na jego końcu czekają nas dwie ogromne pionowe skały, jakby je ktoś specjalnie ociosał i tutaj zostawił. Będąc na Gran Canarii nie można po prostu tutaj nie zajść... z parkingu oczywiście szlaków wychodzi znacznie więcej, ja tylko wspomniałem o wersji "dla leniwych" :-)
      Jeśli chodzi o Tejedę [5], to ten obsypany wierzchołek przypominający nieco skały z Monument Valley w USA, widać z wielu miejsc wyspy. Pod górę można oczywiście podjechać samochodem i to bardzo wysoko, a potem dalej przesiąść się na własne nogi. Piękne miejsce, już sam dojazd do szczytu obfituje w miejsca, na których żal się na dłużej nie zatrzymać.

W centrum wyspy.

Uwaga: spod Tejedy łatwo jest źle zjechać i pojechać w lewo na lokalną drogę w kierunku na jakąś miejscowość położoną w dolinie. Myśmy zafascynowani tak sobie jechali, jechali, co prawdą trochę dziwił brak ludzi, ale mało się kto tym przejmował. Po dobrej pół godzinie jazdy z wieloma przystankami, dotarliśmy to jakiejś zapadłej mieściny z kiklunastoma domami, droga zrobiła się tak wąska i stroma, że zastanawiałem się czasami, czy wykręcę samochodem na górze, że o wymijaniu się z innym samochodem nie wspomnę, gdy nagle... się skończyła :-) No i trzeba było wracać z powrotem - mozolnie pod górę te kilkaset utraconych metrów... Całość wycieczki zabrała nam dobrze ponad godzinę, ale bardzo dobrze ją wspominam - jak macie chwilę i chcecie pooglądać wyspę z drugiej strony Tajedy i z innej zupełnie perspektywy, warto tam zabłądzić.


Piaski Maspalomas.

      Bardzo przyjemnym i nadającym pustynny klimat miejscem są wydmy Maspalomas [6]. Znajdują się na południu wyspy i chociaż patrząc na mapę trudno sobie wyobrazić, że można mieć problem z ich odnalezieniem (bo przecież wcale nie są małe), to jednak w praktyce okazało się to być dość trudne. Oczywiście wydmy widać np. ze wzgórz czy nawet naszego hotelu, ale jak trzeba było podjechać pod nie samochodem, to już nie było tak różowo. Gdzie tkwił problem? Otóż przed wydmami jest dzielnica domków mieszkalnych z całą masą jednokierunkowych uliczek. Naszym celem było zaparkowanie jak najbliżej wydm, bo nikomu w upale nie uśmiechało się zbyt długie paradowanie po chodniku. Na mapie w GPSie był błąd (a właściwie zbyt stara mapa) i nie mogliśmy znaleźć właściwego parkingu. Pojeździliśmy trochę w kółko, bo z poziomu uliczek nie widać już wydm, parokrotnie minęliśmy miejsce, które wg nawigacji to "było to", ale właśnie w miejscu "skręć tutaj..." nie było zadnej uliczki w bok... był tylko duży hotel Riu na rondzie. W końcu nieco zdesperowani zaparkowaliśmy na ulicy obok i podeszliśmy pod hotel spytać o drogę... ale w tym momencie tajemnica sama się wyjaśniła :-) Aby dojść do wydm, należy po po prostu wejść na deptak w hotelu. Stąd już tylko kilkaset metrów do wydm.

Wydmy Maspalomas.

      Wydmy są takie, jak człowiek je sobie wyobraża i jest to jedyne miejsce na wyspie, gdzie występują. Na dodatek nie są to jedne czy dwie wydmy, ale jest ich całkiem sporo. Od momentu, kiedy kończy się deptak i zaczyna piasek aż do brzegu oceanu to dobrych kilkaset metrów - nam przejście tego odcinka w jedną stronę zabrało prawie pół godziny... to niby niedaleko, ale jak już zacznie się iść, to okazuje się, że drugie tyle drogi to marsz na wydmę i w dół, i znowu na wydmę i w dół :-) Warto tutaj przyjechać na dłużej i wczuć się w klimat wędrowca zagubionego na pustkowiu (można znaleźć miejsca, gdzie nie ma żadnych śladów ludzi a wokół tylko sam piach...). Po wydmach można sobie chodzić dowoli i nie ma oczywiście zakazów wstępu.


Wydmy Maspalomas, w tle hotel Riu, przez który się przechodzi z ulicy.

      Na Gran Canarii jest też parę naturalnych rezerwatów, przede wszystkim polecone nam przez miejscową informację turystyczną Reserva Natural Especial de las Tilos De Moya [7] na północy wyspy oraz Paeque Natural de Tamadaba na zachodzie [8], ale jeśli chodzi o ten drugi, to niestety, ale nie znaleźliśmy go :-) Być może winę ponoszą rewelacyjne widoki na wybrzeże i ocean z drogi, którą akurat tam przebiega...


Gdzieś w centrum

      Podsumowując całą wyspę - to coś pięknego! To są surowe klimaty, zupełnie inne niż np. zielone doliny czy wzgórza Madery, ale to właśnie ta surowość, to te tereny, których na próżno szukać np. w Polsce, tak mi się podobają. Na Gran Canarii przejechaliśmy ponad 700 km., ale pomimo tej odległości, nie dotarliśmy wszędzie, gdzie prawdopodobnie było warto - myślę jednak, że zasmakowaliśmy esencji wyspy. Co prawda tym razem nasz wyjazd był podporządkowany także nurkowaniu, co stawiało nam pewne np. ograniczenia czasowe, ale mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z tego gdzie dojechaliśmy i co zobaczyliśmy.
      Po powrocie do Polski parę razy spytano mnie, która wyspa mi się bardziej podobała - Gran Canaria czy Teneryfa. Na początku ciężko mi było udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ale teraz, po wielu chwilach refleksji i wspomnień, już wiem. Jesteście ciekawi mojego zdania? Otóż uważam, że... albo nie, zapraszam do czytania dalej, ponieważ nie będę w połowie wydawać werdyktu :-)



Wróć Dalej