• Parę słów wstępu
  • Przygotowania
  • Międzyzdroje i prom
  • Kierunek - Oslo
  • W stolicy...
  • Tam gdzie Laerdal i Aurland
  • Przez góry do Bergen
  • Sognenfjord i okolice
  • Jotunheimen i Geiranger
  • Trollstigen i Trondheim
  • Za koło polarne pod Bodo
  • Deszczowe Lofoty
  • Lofotami do Narviku
  • Narvik - Alta
  • Nordkapp
  • Lofoty po raz drugi
  • Lofoty c.d.
  • Bye bye Norwegio

  • Z Laponii do Ystad...


  • ABC, czyli uwagi ogólne
    Galeria
    Księga Gości i komentarze

    Menu Główne

    (c) xaltuton 2009
    Lofoty po raz drugi




    Sesja zdjęciowa
        Po przebudzeniu jak zwykle wzrok kieruję na niebo. Z rana pogoda zupełnie nie zapowiada bezchmurnego nieba. Na szczęście nie pada. Dlaczego piszę o bezchmurnym niebie? Otóż jeszcze przed Nordkappem wysłałem do Polski sms'a z pytaniem, jaką pogodę zapowiadają w najbliższych dniach na Lofotach... Okazało się, że za dwa, trzy dni miała być bardzo słoneczna, dlatego zaczęliśmy się zastanawiać, czy ponownie tam nie zajrzeć. Co prawda pogoda w Nordkappie sprawdziła się połowicznie, ale po pierwsze to nic jeszcze nie znaczyło, a pod drugie każda inna byłaby lepsza niż ta, która była przy naszej poprzedniej wizycie.


    I kolejna przerwa na kawę w podróży
        Decyzja wbrew pozorom wcale nie była taka łatwa. Norwegia to spore odległości. Obecnie znajdowaliśmy się ponownie w okolicach Alty, a to znaczyło, że aby dotrzeć do końca Lofotów, musielibyśmy pokonać około... 900 km. To bardzo dużo jazdy, zwłaszcza, jeśli zamierza się przestrzegać przepisów. Do końca urlopu został nam tydzień. Teoretycznie sporo i jest czas na Lofoty, ale jak zaczęliśmy obliczenia, już nie było tak różowo...


    Naturalna symetria
        Tuż po wyjechaniu z wyspy Mageroya nastawiłem z ciekawości GPS na Ystad Szwecji, gdzie 24 sierpnia mieliśmy mieć powrotny prom. Pokazał ponad 2700 km do przejechania. Jeden dzień wypadałoby mieć w zapasie na niespodzianki czy ewentualne problemy po drodze. Prom odpływa o 14, więc na ostatni dzień też raczej nie należało liczyć. Do tego jeszcze ponad 700 km jazdy ze Świnoujścia do Białegostoku. Po prostym wyliczeniu wyszło, że musimy dziennie przejeżdżać około 500 km - i to prostej drogi, bez zbaczania z kursu. I teraz musieliśmy dołożyć jeszcze Lofoty z prawie 400 kilometrową trasą w głąb archipelagu i 400 km z powrotem...


    Kupię działkę :-)
        I zdecydowaliśmy się dołożyć :-) Bądź co bądź bardzo żałowaliśmy, że paskudna pogoda tak bezczelnie zabrała nam wcześniej widoki, a nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek jeszcze będziemy w tych okolicach... zatem pomimo sporego zmęczenia, zdecydowaliśmy się na ponowne odwiedziny archipelagu Lofotów. Taka okazja może się przecież więcej nie powtórzyć.


    Most na Lofoty
        Droga długa, więc jedziemy nieco szybciej. Mimo, że się śpieszymy, to i tak zatrzymujemy się w miejscach, w których grzechem byłoby się nie zatrzymać. Na jednym z przystanków, gdzie lazurowa woda, pomost i absolutna cisza, wyjmuję nawet ponownie wędkę. Jednak ponoć tak rybna Norwegia nie podarowała nam ani jednej sztuki.

        Przez cały dzień jazdy pogoda raczej jest pochmurna z nielicznymi przejaśnieniami, od czasu do czasu pada przelotny deszcz. Ale im bliżej jesteśmy Narviku, tym więcej jasnego nieba. Oto i cała Norwegia, nigdy nie wiesz co cię czeka za następną górą.


    Widok z mostu
        W Bjerkvik, gdzie jest znany już nam rozjazd na Lofoty i Narvik, jesteśmy bardzo późnym popołudniem. Skręcamy w prawo. Tutaj świeci już praktycznie cały czas słońce, a w kierunku, w którym podążamy, nad górami króluje czysty błękit. Jadę coraz szybciej, bo chcemy zdążyć przed zachodem. Jak na złość jednak w pewnym momencie robi się duży korek. Droga w tym miejscu jest kręta i wszyscy jadą rządkiem. Kilometr, dwa, pięć. Pod górkę kolumna zwalnia do prędkości dobrych na osiedlowych uliczkach. Oczywiście nikt nie kwapi się do wyprzedzania, widocznie nikomu nie przeszkadza prędkość 20-30 km/h. Nam przeszkadza, więc wykorzystując nieliczne proste, przyśpieszam.


    Z okna samochodu...
        Trwa to grubo ponad pół godziny, aż w końcu docieramy na czoło kolumny. Przed nami jadą wozy cyrkowe :-) Widocznie mocno obładowane, bo nawet na lekkich podjazdach sporo zwalniają. Wreszcie jesteśmy pierwsi i możemy jechać szybciej. W lusterku widzę, że nikt oprócz nas nie decyduje się na wyprzedzanie. Tak to właśnie, bez pośpiechu i bezpiecznie, jeżdżą tu ludzie. Założę się, że patrzyli na nas jak na wariatów :-)


    Zachód słońca ładnie podkreślał kolory
        Za Svolvaer staje się jasne, że dziś nie dotrzemy do końca Lofotów. Słońce powoli zachodzi, a nie chcemy nic stracić z widoków - lepiej gdzieś przenocować i rano dalej kontynuować naszą wycieczkę. Ciągle jednak pejzaże za oknem są przepiękne, zachodzące słońce nadaje naturze bajkowe kolory, więc już się nie śpiesząc, kontynuujemy jazdę przed siebie. Zaczynamy też szukać jakiegoś miejsca na nocleg. Na Lofotach rozbicie się na dziko wcale nie jest takie łatwe, nam przynajmniej ciężko było wypatrzeć coś ciekawego jadąc tylko główną drogą. W końcu jednak mamy ładną miejscówkę, z zatoką fiordu przy obozowisku i widokiem na góry. Pełnia księżyca i odpowiednia szerokość geograficzna powodują, że dość długo jest jeszcze widno, pomimo, że słońce schowało się za horyzontem.


    Po prostu...Lofoty

    Wróć Dalej