• Parę słów wstępu
  • Przygotowania
  • Międzyzdroje i prom
  • Kierunek - Oslo
  • W stolicy...
  • Tam gdzie Laerdal i Aurland
  • Przez góry do Bergen
  • Sognenfjord i okolice
  • Jotunheimen i Geiranger
  • Trollstigen i Trondheim
  • Za koło polarne pod Bodo
  • Deszczowe Lofoty
  • Lofotami do Narviku
  • Narvik - Alta
  • Nordkapp
  • Lofoty po raz drugi
  • Lofoty c.d.
  • Bye bye Norwegio

  • Z Laponii do Ystad...


  • ABC, czyli uwagi ogólne
    Galeria
    Księga Gości i komentarze

    Menu Główne

    (c) xaltuton 2009
    Lofotami do Narviku



        W nocy budziłem się i słyszałem, jak deszcz bębni o tropik namiotu. Nie wróżyło to nic dobrego na następny dzień, ale zawsze była szansa, że do rana się rozpogodzi... rozpogodziło się o tyle, że przestało padać, ale było szaro i mglisto i w każdej chwili mogło znowu lunąć. Pogoda, jak to się kolokwialnie mówi, pod psem. Nawet śniadanie jemy w pośpiechu...


    Okolice Moskenes
        Nie do końca wyschnięte rzeczy pakujemy do samochodu i w średnich humorach wyjeżdżamy z kempingu. Może w miarę podróży pogoda się poprawi? Jak się okaże, będzie tylko coraz gorzej, piękną pogodę będziemy mieli dopiero podczas drugiej wizyty na Lofotach, ale nie uprzedzajmy faktów.

        W samochodzie panuje cisza i nikomu nie chce się rozmawiać, nawet muzyka nie dodaje nam energii. Na domiar złego po pewnym zaczyna znowu kropić. Przeplatanka mniejszego i większego deszczu wraz z chwilowymi przerwami w opadach będzie nam towarzyszyć cały dzień. Później dojdą mgły i opary, a widoczność spadnie do takiego stopnia, że będzie widać na odległość nie większą niż szerokość polskich autostrad ... Zaiste, jak cudowna pogoda nam się trafiła na Lofotach.


    Żerdzie do suszenia ryb; tak przyrządzane tutaj ryby mają
    niepowtarzalny smak, którego nigdzie na świecie poza Lofotami
    (ze względu na specyficzny klimat) nie udało się uzyskać
        Przemierzając Lofoty wyczytujemy w przewodniku o miejscowości Henningsvaer - małej rybackiej wiosce rozrzuconej na paru wysepkach. Aby do niej dojechać, trzeba z E10 skręcić kilkadziesiąt kilometrów przed Svolvaer w prawo. Po około dziesięciu kilometrach dojedziemy w ten sposób do Henningsvaer - a zapewniam, że warto, bo miejscowość jest bardzo ciekawie położona i klimatyczna. Wykorzystujemy chwilową przerwę w deszczu i robimy spacer po "centrum".


    Prawie jak Wenecja :-)
        Wioska jest typowo rybacka z dużym portem w centrum, znajduje się tutaj również hotel oraz sklepy, więc jest to dobre miejsce do dłuższego spędzenia czasu. Właściwie nie widzimy tutaj turystów, wygląda na to, że jest dokładnie jak opisuje przewodnik - Henningsvaer leżący nieco z boku nie jest mekką turystów i jest nieco zapomniany. Dziwne, biorąc pod uwagę okolicę, w jakiej się znajduje. My jesteśmy zadowoleni, że tutaj przyjechaliśmy, a spacer pozwala nam się wczuć w miejscowy klimat. Szczerze polecam odwiedzenie tej uroczej mieściny.


    Droga w Henningsvaer
        Wyjeżdżając przez parę półkolistych mostów, po prawej stronie natykamy się na mały parking. Stąd prowadzi ścieżka na pobliską górę, z której można zobaczyć cały Henningsvaer w pełnej krasie. Tylko ja mam ochotę w taką pogodę na wspinaczkę. Dobrze oznaczona ścieżka nagle znika wśród traw i skał, nie wiem, czy źle poszedłem, czy może to już koniec i wyżej nie można? Widok jednak mnie nie zadowala więc pnę się wyżej. Jest coraz bardziej stromo, bardzo szybko robi się też niebezpiecznie, ponieważ mokra trawa grozi niekontrolowanym zjazdem po błocie i skałach. Jeszcze tylko kilkanaście metrów w górę - wystarczy. I jak na złość zaczyna znowu kropić deszcz, więc ostatecznie rezygnuję z dalszej wspinaczki. Po powrocie do samochodu jestem cały mokry. Dzisiaj to nic nowego.


    Panorama Henningsvaer - osady na wyspach
        Zagęszczająca się mgła i opary skutecznie ograniczają nam widok. Bywają momenty, że jadąc widzimy tylko drogę i pobocze, o które rozbijają się fale. Nie mamy wtedy pojęcia, czy to rzeka, jakieś jeziorko, a może morze? Biała ściana skutecznie kradnie nam widoki, z których tak słyną Lofoty. Cóż jednak mamy na to poradzić? Czytamy o pięknych plażach w tych rejonach, o szmaragdowej wodzie. Możemy tylko o tym pomarzyć, chociaż raz czy dwa udaje nam się dostrzec charakterystyczny kolor miejscowych zatok.


    Pomimo szaro-burej aury woda potrafiła utrzymać
    miejscami swój szmaragdowy kolor
        Od miejscowości "A" do Narviku to prawie 400 km jazdy. Długi czas upływa nam pod znakiem leniwej, całodniowej jazdy z wieloma przystankami po drodze. Około 100 km za Svolvaer na trasie jest skręt do Sortland, wg naszych informacji znajduje się tam stacja LPG. To kilkadziesiąt kilometrów jazdy w bok, a późna godzina popołudniowa nie daje nam gwarancji, że będzie otwarta, dlatego po namyśle rezygnujemy. Po zjechaniu z ronda zatrzymujemy się na chwilę na drodze na awaryjnych światłach i studiujemy mapę. Już drugi mijający nasz samochód zatrzymuje się obok, a starszy pan pyta, czy coś się stało i czy nie potrzebujemy pomocy. Nie pamiętam, żebym widział coś takiego w Polsce i jestem pod wrażeniem.


    Jeden z wielu
        W miejscowości Bjerkvik trasa E10 z Lofotów łączy się z E6 biegnącą z Oslo na północ w kierunku Norkappu. W centrum jest duża stacja benzynowa (niestety nie kupimy tu gazu, najbliższa stacja LPG jest w Narviku) i panuje tu dość spory ruch - spory, jak na tutejsze stacje benzynowe :-) Tankujemy nieco benzyny i skręcamy w kierunku Narviku. To około 30 km, więc opłaca nam się tam zajechać i zatankować gaz. Benzyna kosztuje około 13.5-14 NOK, a gaz - 7.5 NOK. W zależności od regionu Norwegii, różnice w cenie benzyny sięgają nawet 2 NOK.

        Kiedy znajdujemy w Narviku stację z gazem, jest już za późno i stacja jest zamknięta. Musimy zatem być tu rano, więc to determinuje nasze plany i nocleg w tej miejscowości. Trochę kręcimy się po mieście, ale ponieważ nie ma tu nic szczególnego do zobaczenia, a deszcz rozpadał się na dobre, robimy zakupy w pobliskiej Remie1000 i udajemy sie na kemping o takiej samej nazwie jak miasto. Leży on na rogatkach w kierunku na północ. Chwilę marudzimy przy cenie domku (300 NOK), ale też zbytnio nie mamy wyboru i w końcu się decydujemy - nie będziemy przecież spali, kiedy niebo zalewa ziemię potokami łez, pod chmurką. To nasza pierwsza hytta w Norwegii. Tuż obok w dużym budynku przypominającym wigwam balują Niemcy. Jeden z nich przechodząc obok nas zagaja rozmowę, chwilę rozmawiamy o tym, gdzie to nasz adwersarz nie był, on chyba w podzięce za cierpliwe wysłuchanie przechwałek częstuje nas winem i... auf Wiedersehen! Ciepło w domku i po ponad tygodniu pierwsze prawdziwe łóżka szybko wyzwalają w nas sen. Przed zaśnięciem słyszę jeszcze parę, która przyjechała po zmroku i w deszczu szarpie się z rozstawianiem namiotu. Nie zazdroszczę.


    Wróć Dalej